Dzieki uprzejmosci Stana Wisniewskiego z Bora Bora publikujemy unikalne fragmenty wspomnien Jurka Radomskiego z rejsu s/y Czarny Diament dookoła swiata. S/y Czarny Diament to stalowy kecz, typu Rigel zbudowany w 1978 roku. Dlugosc 15,85m, szerokosc 4,35m, zanurzenie 2,70m, Powierzchnia zagli - zasadnicza 100 m2.
Czarny Diament w ciagu 24 letniej zeglugi przeplynal Pacyfik, 4 razy Ocean Indyjski (w tym 18 razy kanal Mozambicki) i 7 razy Ocean Atlantycki. Czarny Diament odwiedził 334 porty (niektore po kilkanascie razy) w 61 krajach swiata. W 1986 kapitan Jerzy Radomski został uchonorowany Nagrodą Specjalną Rejs Roku za inicjatywe, poswiecenie oraz wklad wlasnej pracy i srodkow w realizacje ambitnych celow zeglarskich a przedewszystkim zrealizowanie projektu budowy kecza Czarny Diament i poprowadzenie go w rejs wokolziemski w latach 1978-1985. Dziekujac jeszcze raz Stanowi za nadesłany materiał zapraszam do lektury, naprawdę warto ! Klikajcie wiecej...
Ponizszy tekst zostal nagrany na kasetce przez kapitana Jurka Radomskiego w Papeete w roku bodajze 1982. Jurek dal mi kasetke upowazniajac mnie do opublikowania opowiesci. Tekst zostal przepisany kilka tygodni pozniej. Nie podalem go wtedy do druku lecz wcielilem, po przetlumaczeniu na francuski, do mojej ksiazki "Les Escales" (podajac oczywiscie autora). Ksiazka nie zostala nigdy wydana a polski tekst zaginal podczas cyklonu, ktory zdewastowal moja wysepka na Bora Bora w roku 1997. Zeby podac opowiadanie Jurka do druku w Polsce, trzeba by bylo robic nowe tlumaczenie, z francuskiego na polski... I oto, kilka lat po cyklonie, w marcu 2000, nurkujac w lagunie odnalazlem miedzy koralami wodoszczlna puszke, a w puszce maszynopis opowiesci o Czarnym Diamencie.
Stan Wisniewski.
REKOPIS ODNALEZIONY NA RAFIE
Wejscie na mielizne bywa niekiedy usprawiedliwione przez mgly na nieznanych morzach przy niebezpiecznych brzegach, wskutek zdradliwych pradow. Ale czy dowodca ocali statek, czy tez nie, pozostaje mu wyrazne uczucie straty, posmak istotnego trwalego niebezpieczenstwa, ktore czyha na wszystkich formach ludzkiego zycia. Czlowiek moze zyskac na tym uczuciu – moze wyciagnac z niego moralna korzysc, ale taki sam juz nie bedzie. Damokles ujrzal miecz zawieszony na wlosie nad swoja glowa… i choc dzielny czlowiek nie straci na wartosci wskutek tego poczucia, uczta nie bedzie miala dlan takiego samego smaku.
s/y Czarny Diament. Foto: www.czarny-diament.com.pl
5 czerwca 1979 roku o godzinie pierwszej trzydziesci jacht tlucze o rafe. Wylewamy olej i rope za burte, zeby zlagodzic fale. Niewiele to pomaga. Morze wsciekle atakuje jacht. O wywiezieniu kotwicy i wybraniu sie na niej nie ma juz mowy. Wystrzelamy czerwone rakiety – sygnal wzywania pomocy. O godzinie czwartej zero piec podchodzi szalupa zachodnioniemieckiego statku, zabiera naszych przyjaciol, amerykanskie malzenstwo oraz Nowozelandczyka. Niemiecki student, Jan Harzen, zostaje z nami. Twierdzi, ze przyjaciol w biedzie sie nie opuszcza. Tlumaczymy, ze moze byc ciezko. Zostaje. Jest nas czterech plus wierny pies Burgas. Jedna z wiekszych fal unosi jacht i przerzuca przez rafe, za ktora jest pas glebokiej wody. Niestety do tej wody brakuje nam jeszcze cztery metry. Jacht zaklinowany stoi teraz rowno na stepce. Jest juz na skraju rafy; wieksza fala usiluje wyrwac "Diamenta" ze szponow rafy. Niebezpieczny przechyl okolo 60°. Uruchamiamy tratwe ratunkowa; dokumenty, wode, zywnosc, sprzet nawigacyjny, filmowo-fotograficzny przenosimy do tratwy. Do brzegu okolo osmiuset metrow. Sprawdzamy, czy woda nie dostaje sie do wnetrza jachtu. Decydujemy sie na transport sprzetu i zywnosci na brzeg i powrot na jacht.
Na pustynnym brzegu, gdzie tysiace krabow przyglada sie przybyszom, wyladowujemy nasz dobytek. Wplaw wracamy na jacht. Wszystko dzieje sie na morzu, gdzie rekiny i barakudy chychaja na smaczny kasek. Przeciagamy line kontaktowa z brzegu na jacht. O dwunastej piecdziesiat potezna fala raz jeszcze usiluje wyrwac jacht. Jacht traci statetcznik sterowy, w dnie mamy otwor o wymiarach 40 na 30 cm. Dobrze, ze w czesci rufowej znajduje sie grodz wodoszczelna – woda jest tylko w czesci rufowej. Jednak po godzinie stwierdzamy, ze wody przybywa do wewnatrz jachtu. Przeciekow nie udaje sie zlokalizowac. Najlepiej mozna je lokalizowac z zewnatrz, ale w tej sytuacji jest to niebezpieczne. Poczekamy, az morze sie uspokoi; na razie wylewamy wode. Trudna sytuacje poteguje niesamowity upal. Sytuacja naprawde nie do pozazdroszczenia – czyzby rzeczywiscie Czarny Diament budowany tak ogromnym wysilkiem zakonczyl swoj zywot? Nie. Nie! NIE! Musi dalej plywac. Przciez jestesmy zahartowani w trudnych sytuacjach. Pokonalismy tysiace problemow budujac jacht. Nalezy i ten pokonac! Ale jak?
I dalej wiadro za wiadrem. Pot zalewa czolo. Dziesiec, pietnascie, trzydziesci, piecdziesiat wiader i zmiana. Zmeczony. Wody przybywa, wiatr slabnie. Fala robi sie mniejsza. I zmiana. Piecdziesiat wiader i krotki odpoczynek. Burgas zrozumial trudna sytuacje – wdrapal sie na moja koje i spokojnie lezy. Nie chce nam przeszkadzac. Wszelkie psoty i zabawy na bok.
Pod wieczor grozne morze jest juz lagodne, spokojne, tak jakby chcialo powiedziec "Chlopcy dosyc tego". Tak, morze nie da sie oszukac. Jedno male niedopatrzenie, jeden slaby punkt moze przekreslic wszystko. Wody juz nie przybywa. Jacht balastem oparl sie o rafe. A wiec istnieje szansa. Skoro nadchodzi swit wchodzimy do wody, dokladnie ogladamy kadlub. Sa dwa miejsca, ktorymi dostaje sie woda. Zabezpieczamy otwory i zabieramy sie za wylewanie; powoli milimetr po milimetrze obniza sie stan wody w jachcie. Dwiescie, trzysta, piecset wiader. Brakuje sil. Trzeba plynac do brzegu, do naszych rzeczy podchodzi jakas grupa. Okazuje sie, ze mamy opiekunow, etiopskich zolnierzy. Otrzymujemy wode. Burgas lezy kolo naszego sprzetu i warczy. Zolnierze trzymaja sie w bezpiecznej odleglosci. Jan pozostaje na brzegu, my wracamy na jacht i dalej wylewamy wode. Zmeczeni, ale szczesliwi – widac juz zeze, jeszcze dwiescie wiader i koniec. Morze dalej spokojne. Wieczorem pierwszy od dwoch dni posilek. Jeden czuwa, pozostali szybko zasypiaja.
Rano przychodzi oficer etiopski. Po krotkiej rozmowie ustalamy, ze Bernard pojedzie do Asat, aby sprowadzic holownik. Bedziemy probowali przy pomocy naszych czterech wind dwutonowych sciagnac jacht na gleboka wode. Dokladne ogledziny pod woda. Trzeba podkuc jedna skale. Zabiera nam to prawie cztery godziny. Wieczorem sukces – jacht schodzi z rafy! Zakladamy wokol raf stalowe liny, a do nich szesnascie cum. Po godzinie wieje juz 4 do 5 stopni w skali Bouforta. Za rufa fala przybojowa jest juz nie tak grozna.
Zastanawiam sie nad naszym polozeniem. Dziennie kazdy z nas wypija okolo szesciu litrow. A wiec woda to problem numer jeden. Trzeba oszczedzac. Zywnosci mimo duzych strat starczy na dziesiec dni. A ryby mamy w wodzie.
Wygladamy niesamowicie – pomazani farba, ropa, olejem; pokaleczeni. Co zalatwi Bernard? Rano wybieramy sie na rekonesans wzdluz rafy szukajac przejscia na otwarte morze. Okazuje sie, ze rafa nie ma przejscia. W odleglosci od 800 do 1000 metrow pd brzegu ciagnie sie rafa o szerokosci od trzydziestu do stu dwudziestu metrow i dlugosci pieciu mil. Przy wysokiej wodzie nad rafa jest tylko osiemdziesiat centymetrow wody. Co za ironia losu: plywamy w morzu, ktorego brzegi pozbawione sa roslinnosci, skaly i goracy piasek; natomiast pod woda intensywne zycie. Tysiace ryb o wspanialych kolorach. Korale. Kraby. Osmiornice. Widoki zmieniaja sie z minuty na minute. Z dna odrywa sie raja, zobaczyla dziwne stwory. To osmiornica swoim slepiem uwaznie nas sledzi. Nagle wszystko zamiera. Ryby chowaja sie w rafie. To grozna barakuda dlugosci okolo poltora metra sieje postrach w tym milczacym swiecie. Zrobilo to i na nas wrazenie. Zatrzymala sie w odleglosci pieciu metrow. Przyglada sie uwaznie, chce wyczuc nasz strach. Jest tutaj panem i wladca. Nie moze pogodzic sie z tym, ze ktos staje na jej drodze – a jednak nie zamierza atakowac. Waha sie, wyczuwa moze, ze mamy bron. Po chwili oddala sie spokojnie.
Wracamy na jacht. Analizujemy nasza sytuacje. Zastanawiamy sie, czy w tym wypadku nawet holownik bedzie w stanie nam pomoc. Jestesmy w srodku rafy, ktora nie ma wyjscia. Czuje, ze zaczniemy fedrowac kanal.
10 czerwca zauwazylem, ze zbliza sie do nas lodz desantowa. Bernard stal na mostku i rozmawial z kapitanem. W odleglosci 100 metrow od rafy zatrzymuja sie. Pontonem przywoza gruba line na jacht. Zolnierze dziwnie na nas patrza. Dopiero po kilkunastu sekundach zorientowalismy sie, ze jestesmy w ogole nie ubrani. Wciagamy spodenki i pokazujemy najkorzystniejsze miejsce do przeciagniecia jachtu przez rafe. Mimo kilkukrotnyvh prob jachtu nie udaje sie sciagnac. Piecset koni mechanicznych to jednak zbyt malo. Bernard wraca z powrotem do Asad. Jeszcze jedna proba, ktora pozostanie bez rezultatu – holownika z Asad nie mozna sprowadzic. Gdybysmy mogli moze dostac sie do Dzibuti – jest tam nasz przyjaciel Jean Pierre. Moze cos zalatwic. Jean Pierre, swietny zeglarz francuski, z ktorym zaprzyjaznilismy sie w Port Sudanie, na jachcie "Cztery Wiatry", plynie samotnie na Seychelle. W latach 1950-58 na tym jachcie Marcel Bardiaux oplynal swiat pokonujac przyladek Horn. Teraz Jean Pierre oczekuje nas w Dzibuti nic nie wiedzac o naszej tragedii.
Zegnamy sie z Bernardem. Najpozniej za dwa tygodnie bedzie z powrotem. A my do roboty. Czyscimy wnetrze jachtu – lekarstwa, pierze z podartej poduszki, jablka suszone i gazety – wszystko to wymieszalo sie tworzac gesta papke. Trzy dni zajmuje nam klar wnetrza.
Od kilku dni niesamowite upaly. Temperatura powietrza do piecdziesieciu stopni. Co godzine wchodzimy do wody, ale to niewiele pomaga. Raz jeszcze penetrujemy rafe. Tak, przejscia nie ma. Coraz bardziej zaczynam wierzyc, ze trzeba budowac kanal. Najwezsze mirejsce ma trzydziesci metrow. Czym fedrowac? Najlepiej dynamitem, ale go nie mamy. Mamy natomiast harpuny na grube ryby. Sa to rury o dlugosci dwoch metrow zakonczone czterdziestocentymetrowym grotem. Pierwsze proby daja pozytywne rezultaty. Groty jednak na twardych skalach pekaja. Na rury nabijamy przycinaki. Okazuje sie, ze jest to najlepsze urzadzenie do fedrowania rafy. Wykucie kanalu o glebokosci dwa metry 55 cm, dlugosci trzydziestu metrow i szerokosci osiemdziesieciu centymetrow na dole i pieciu metrow u gory to odwazny plan; tym bardziej, ze pracowac bedziemy w sprzecie nurkowym fajka – maska – pletwy. Nic jednak innego nam nie pozostalo.
Praktyka w fedrowaniu jest – pietnascie lat pracy w kopalni Moszczenica nie poszlo na marne. Konczy sie woda. Ludwik z Janem zabieraja kanistry o pojemnosci 60 litrow i udaja sie przez goraco pustynie do odleglej o 10 km osady. Po szesciu godzinach wracaja. Z dziesiecioma litrami. Jutro dostaniemy szescdziesiat litrow, ktore zostana dostarczone wielbladem. Placimy za usluge garnkami, cedzakiem, szufelka plus koszule, buty. Obie strony zadowolone. Mamy zapas na szesc dni. Codziennie, kiedy morze jest spokojne, fedrujemu cztery do pieciu godzin. Praca ta jest niezwykle wyczerpujaca. Do tego w stalym napieciu – musimy obserwowac, czy nie podplywa jakas bestia, ktora ma apetyt na kawalek poledwicy. Rekiny trzymaja sie w dosc przyzwoitej odleglosci. Klopoty mamy z barakudami, ale i do nich powoli sie przyzwyczajamy. Wieczorem dyskusje, ile kto nafedrowal – tak, jak na kopalni, brak tylko piwa. Okazuje sie, ze slona woda jest najlepszym lekarstwem – wszystkie rany i zadrapania goja sie szybko. Od dwoch dni zyje na wojennej stopie z Doktor Fisch. Jest to niezwykle kolorowa ryba o dlugosci okolo 50 cm. Nazwe te zawdziecza temu, ze na ogonie ma dwie pletwy przypominaajace skalpel. Poniewaz kanal przechodzi przez terytorium mojej znajomej, ta stara sie wypedzic agresora. Gdy tylko spuszcze ja z oka, podplywa i szczypie w tylek lub w nogi. Powoli przyzwyczajam sie do tych atakow.
Konczy sie prowiant. Z koniecznosci zabieramy sie do polowania. Jan strzela do strzepiela – za chwile mamy swieza rybe. Dwudziestego pierwszego wieczorem nadchodzi sztorm. Ustawiamy jacht dziobem do fali. Zakladamy dodatkowo cztery cumy – razem mamy dwadziescia. Jacht czuje sie bezpiecznie za rafa, na ktorej czterometrowe fale traca swa moc.
24 czerwca w naszym kierunku plynie statek. Przez lornetke widac polska bandere. Przygotowuja szalupe; jest na wodzie; plyna do nas. Gdy podplywaja blisko, wskakujemy do wody, aby przeprowadzic ich przez rafe. Czolem zeglarze. Czolem. Ktory ma zlamana lape. Wszyscy zdrowi, tylko Ludwik ma spuchnietaa reke, ale cala. Po dokladnych ogledzinach lekarz stwierdza, ze reka w porzadku. To co, plyniecie z nami? - proponuje chiff. Budowalismy ten jacht siedem lat i teraz go opuscic? Macie racje, wiec zostajecie. Mamy dla was wode i kupe zarcia. Jest kielbasa, maslo, chleb, owoce, konserwy, papierosy. Wspaniala atmosfera. Kupa pytan i odpowiedzi. To co, jak nie chcecie wracac, to moze sciagniemy. Tlumacze, ze statek ze wzgledu na swoje zanuzenie nie podplynie blizej, jak na odleglosc jednej mili morskiej – odleglosc zdecydowanie zbyt wielka. No to sprobujemy szalupami – mamy ich duzo. Silnik plus wiosla, musi pojsc. Spokojnie analizujemy sytuacje: jak piecset koni nie pomoglo, to szalupami nie damy rady. Mowimy im o naszym kanale. To przekonuje zaloge. Czas leci szybko. Zegnamy sie, jak starzy przyjaciele. Wspaniali sa ludzie morza. Pomoc, ktora przyszla w sama pore, jeszcze bardziej podtrzymuje nas na duchu. Swietny posilek – chlebek z maselkiem, kielbasa – sprawiaja, ze jestesmy w dobrych humorach. Po godzinie odpoczynku do roboty. Na drugi dzien znowu niespodzianka. Do jachtu podchodzi szalupa z naszego statku – tym razem z "Janka Krasickiego". Teraz mamy solidny zapas prowiantu i wody. Jeden z marynarzy sprawdza nasz kanal. Ciezka praca. Konsultacje z lekarzem. Wyslalem telegram do malzonki, smutny ale prawdziwy. Dowiadujemy sie, ze statki zostaly powiadomione przez Gdynie-Radio. Nasz ambasador w Etiopii powiadomil dyrektora PLO, ktory upowaznil kapitanow do zejscia z trasy i do udzielenia nam pomocy.
Za kilka dni podplywa do nas francuski jacht. Na jachcie jest Bernard i Jean Pierre. Bernard przedstawia sytuacje: dotarli z J.P. do admirala francuskiej floty w Dzibuti. Ten wyrazil zgode na wyciagniecie jachtu helikopterem lub holownikiem. Trwaja pertraktacje z rzadem etiopskim. Kilka godzin po odplynieciu jachtu na ladzie slychac strzaly. Jeszcze nie wiemy, ze nieporozumienie na granicy etiopsko-dzibuti przekresla nasze szanse.
Dzien staje sie podobny do dnia. Fedrunek pod woda, konserwacja sprzetu, suszenie poscieli, bielizny. Po tygodniu Bernard wraca z J.P. jego jachtem. Sytuacje sie wyjasnia – musimy wyjsc sami. J.P. zostaje z nami. Jego jacht cumujemy do rafy na grubych linach, gdyz przed rafa fala jest wieksza. Szesnastoletni jacht dzielnie znosi ataki fal. Kiedy my pracujemy na rafie, JP przyrzadza posilki. Mija trzydziesty czwarty dzien na rafie. Osiemnascie metrow kanalu gotowe. Jeszcze dwanascie metrow. Skaly coraz twardsze. Powoli brakuje sil. Musimy ograniczyc wode – dziennie wypijamy dwadziescia litrow. Wysoka temperatura powoduje, ze duzo konserw nie nadaje sie do spozycia. Po tygodniowym pobycie zegnamy sie z J.P. Do zobaczenia w Dzibuti lub w Adenie.
Dzis 22 lipca. W kraju swieto, a mnie stuknelo czterdziesci lat. Myslami biegne do rodziny. Jak ten czas leci. Czterdziestolatku, nie rozczulaj sie.
Buba robi wspaniale sniadanie. Jest prezent urodzinowy – ostatnia paczka papierosow plus tyton i kawalek wyfedrowanej skaly. Bernard wybiera sie na polowanie barakudy, ktora nadal przebywa pod jachtem. Po kilku minutach wraca na poklad z pogieta strzala, lekko blady. Okazalo sie, ze barakuda jest niezwykle silna – mimo, ze dostala solidnie – zerwala sie z grota i dalej przebywa w poblizu jachtu. 28 lipca do jachtu podchodzi szalupa z "Andrzeja Struga". Mamu dwiescie litrow wody plus prowiant. Znowu mila atmosfera, pytania, odpowiedzi. Podziwiaja nas za nasz straszny upor. Jest nawet polska dziewczyna. Pania ochmistrz nie przestraszyla niebezpieczna rafa. Spotkanie trwa krotko, gdyz nadchodzi noc. Trzymajcie sie chlopcy. Wierzymy, ze zejdziecie. Do zobaczenia. Patrze za oddalajacymi sie swiatlami "Andrzeja Struga". Oni uwierzyli, ze zejdziemy. Tylko, jak dlugo to jeszcze bedzie trwalo. Zostalo nam cztery metry niezwykle twardej skaly. Za kilka dni wysoka woda. Jesli nie zdarzymy, to jeszcze jeden miesiac przyjdzie czekac. Czy wytrzymamy fizycznie i psychicznie? Na razie szczescie nam sprzyja.
2 sierpnia kanal gotowy. Przygotowujemy jacht do wejscia do kanalu. Cumami ustawiamy jacht dziobem w kierrunku morza. Powoli na cumach podciagamy jacht do kanalu. Przejscie przez sam kanal zabiera nam prawie dwadziescia godzin. Kiedy jestesmy juz na wylocie, okazuje sie, ze dzisiaj juz nie zejdziemy, bo zaczyna sie odplyw. Musimy czekac do jutra.
9 sierpnia – jacht znajduje sie na glebokiej wodzie. Jeszcze raz morze okazuje sie dla nas okrutne, rosnie wiatr, zwieksza sie fala, spycha nas na rafe. Ostatnim wysilkiem zakladamy cumy na glebokosci dwudziestu metrow. Na szczescie po trzech godzinach wiatr slabnie.
10 sierpnia, godzina szosta dwadziescia, wywieszamy flage D, co oznacza – manewruje z trudnoscia i zestaw kodu LC – potrzebujemy pomocy pod salungiem. O szostej trzydziesci oddajemy cumy. Jacht powoli dryfuje z pradem oddalajac sie od rafy. Ster awaryjny nie dziala, poniewaz ma mala powierzchnie; a szybkosc jest okolo poltora wezla. Zagle zle pracuja. Jacht jest nawietrzny. Wylewamy wode z wnetrza jachtu okolo piecdziesieciu wiader na godzine. O dziesiatej zlokalizowalismy przeciek. Wody juz nie przybywa. Jedenasta dwadziescia, jacht dryfuje w kierunku uczeszczanym przez statki. Kurs kompasowy 45. W odleglosci tyrzech mil przeplywa statek. Wystrzelaamy trzy czerwone rakiety oraz Plawke dymna. Sygnaly nie zostaly zauwazone. Mimo wielu usprawnien jacht nie posiada w dalszym ciagu sprawnosci manewrowej. Trzynasta dwadziescia, jacht dochodzi do trasy uczeszczanej przez statki. Czternasta dziesiec – w odleglosci poltorej mili przeplywa tankowiec francuski "Rubis". Po wystrzeleniu czerwonych rakiet statek zbliza sie na odleglosc glosu. Prosimy o przekazanie droga radiowa do Dzibuti wiadomosci o wyslanie holownika i prosbe o wode. Statek odplywa.
Poniewaz woda sie konczy, a podplywa statek jugoslowianski, MS Tras, strzelam ostatnie dwie rakiety. Statek zatrzymuje sie. O szesnatsej piecdziesiat podchodzimy do jego burty. Kapitan oswiadcza, ze nie moze nas wziac na hol ze wzgledow ekonomicznych. Otrzymujemy jednak 160 litrow wody, zapasy zywnosci na tydzien, sto butelek piwa, rakiety. O dziewietnastej odchodzimy od statku.
Jacht dryfuje na poludniowy wschod. O dwudziestej wystrzelamy rakiete celem ostrzezenia zblizajacego sie statku. Dwudziesta pierwsza dwadziescia mamy na trawersie Perym i Razdumeran.
11 sierpnia – jacht dalej dryfuje bez zdolnosci manewrowej. Poniewaz jestesmy w zasiegu pradu, plyniemy wzdluz poludniowych brzegow Jemenu.
12 sierpnia. O godzinie 9 dwadzieqscia piec w odleglosci poltorej mili zauwazylismy okret wojenny. Wystrzelamy dwie czerwone rakiety i zapalamy plawke dymna plus dwie czerwone pochodnie. Okret zmienia kurs. O dziewiatej czterdziesci piec zatrzymuje sie w odleglosci poltora kabla. Kapitan przedstwaia sie i informuje, ze jest to okret z Jemenu Poludniowego. Przedstawiamy nasza sytuacje i prosimy o hol. Otrzymujemy hol. Uzgadniamy sygnalizacje. Czarny Diament udaje sie na holu w kierunku Adenu. Przy holowaniu ster dziala, bo holowani jestesmy z szybkoscia siedmiu wezlow. Kapitan okretu holuje bardzo ostroznie.
Wieksza radosc, ze za holowanie nie zada od nas zadnej zaplaty. O godzinie dwudziestej zero zero Czarny Diament staje na kotwicy w odleglosci 30 metrow od Jacht Clubu w Adenie. Konczy sie dramat Morza Czerwonego. Jesze tylko odprawa celno paszportowa i szybko zasypiamy. Pierwsza solidnie przespana noc.
Jerzy Radomski.