80 lat historii polskiego żeglarstwa odcinek 1

Zbyszek Klimczak

Od redakcji: Okrągła rocznica 80 lat Polskich Żagli na morzach i oceanach, stała się okazją do publikacji cyklu artykułów o historii Naszego żeglarstwa. Pomysł wyszedł od nieocenionego Zbyszka Klimczaka (autora książki Adriatyckim Szlakiem), który zaproponował wspólną akcję portali żeglarskich. Gorąco zachęcamy do zapoznania się tekstem Zbyszka. Mamy również nadzieję, że obok artykułów o żeglarzach i wydarzeniach dużego formatu pojawią się również Wasze wspomnienia. Wspomnienia o początkach waszych klubów, ciekawe unikalne zdjęcia, anegdoty z rejsów mazurskich i bałtyckich, wspomnienia oddające klimaty żeglarskie z przed lat. Wszystko będziemy publikować w dziale Historia Żeglarstwa / Polskie Żagle. Piszcie i klikajcie więcej... oddajemy Wam głos.


Zamiast wstępu.
W maju 1924 roku powołano Polski Związek Żeglarski, który staje się równocześnie członkiem Międzynarodowego Związku Żeglarstwa Regatowego (IYRU) a wszystko po to aby dokonać zgłoszenia zawodników polskich do regat olimpijskich. Powstały w tym wyłącznie celu Polski Związek Żeglarski, reaktywowany po wojnie, pozostał do dziś dnia naczelną władzą żeglarską. Dla mnie osobiście, zapowiadany szumnie przez aktualnego Prezesa Jubileusz 80-lecia PZŻ traktowałem jako skrót myślowy oznaczający obchody 80 Rocznicy istnienia polskiego żeglarstwa. Prezes nawet odwołał Sejmik w ubiegłym roku aby mieć więcej czasu i pieniędzy, jak twierdził, na Obchody Jubileuszu w 2004 roku. Z tego co wiem, to w porządku dziennym tegorocznego Sejmiku przeznaczono na ten cel popołudniowe godziny a cała uroczystość to obdarowanie się Medalami Honorowymi i posłuchanie szant. Zważywszy, że o tej porze większość delegatów spieszy się na pociąg do domu, ta część artystyczna może wypaść żałośnie. Tak żałośnie jak żałośnie wypadł Kalendarza PZŻ. na inaugurację Roku Jubileuszowego. O innych planach raczej cisza a jeśli szykują się jakieś niespodzianki to nic o nich nie wiadomo. Napisałem kiedyś z jakiejś okazji, że taka postawa wynika z pojęcia .........że żeglarstwo to MY!

Tymczasem należy powiedzieć dobitnie że rok 2004 jest Jubileuszem istnienia i historii całego polskiego żeglarstwa a nie Zarządu PZŻ. Nie można się zgodzić aby to święto zostało zawłaszczone i spłycone przez strukturę tak mocno krytykowaną przez wielu i zupełnie ignorowaną przez ogół żeglarzy. Ciężko znaleźć ślady udziału PZŻ w sukcesach polskich sławnych żeglarzy. Znajdziemy tam wiele: niebywały upór i poświęcenie w dążeniu do realizacji swoich marzeń, pomoc przyjaciół, rodzin, klubów, harcerzy ale śladu nie ma o udziale w tych przedsięwzięciach PZŻ. Z przykrością stwierdzam iż są natomiast ślady, że niektóre sukcesy odnoszono bez aprobaty lub nawet wbrew woli PZŻ. Mamy z tym do czynienia już w epoce centralizmu demokratycznego, kiedy to i w żeglarstwie nawet najdrobniejsze decyzje zapadały w organie transmisji dyrektyw władz do żeglarskich mas.

Dzięki gigantycznej pracy zbiorowej „POLSKIE JACHTY NA OCEANACH” Aleksandra Kaszowskiego i Zbigniewa Urbanyi utrwalone zostały osiągnięcia polskich żeglarzy i polskich jachtów, obejmujących lata 1932 – 1978. Książka nieosiągalna więc jak młode pokolenia żeglarzy mogą zapoznać się z tym naprawdę wspaniałym dorobkiem. Czy Jubileusz 80 lecia nie mógł być okazją do wznowienia wydania książki. Czy Jubileusz nie mógł być okazją dla przyznania autorom tej książki Medalu Honorowego za zasługi dla żeglarstwa polskiego a tym samym uczcić tych, o których pamięć tak wspaniale uwiecznili? Tak więc my żeglarze z pod znaku INTERNETU mamy obowiązek naprawienia błędów naszej władzy przedstawicielskiej i uczczenia Jubileuszu, przynajmniej przypominając młodym sukcesy naszego żeglarstwa od zarania jego dziejów. Poniżej pierwszy odcinek obejmujący głównie okres od 1924 r. do wybuchu wojny w 1939 r. Apeluję do kolegów- żeglarzy aby podjęli tą swoistą sztafetę i dopisywali kolejne odcinki.

Osiemdziesiąt lat dziejów i wyczynów sławnych polskich żeglarzy i ich jachtów.

Cofnijmy się trochę w czasie i zajrzyjmy aż na Daleki Wschód. Wiemy tylko tyle, że w latach 1917 –1919 powstają i działają pod kierunkiem Józefa Jakóbowicza żeglarskie Drużyny Harcerskie w Charbinie i Władywostoku. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę członkowie tych drużyn organizują w latach 1924 – 1928 pierwsze obozy szkoleniowe na Helu. W 1919 roku Otton Wailand zakłada w Charzykowych Stowarzyszenie Przyjaciół Żeglarstwa – od 1922 r. Klub Żeglarski. Mamy rok 1924 a więc rok powstania Polskiego Związku Żeglarskiego a tu praca na terenie kraju wre już na dobre. Zgłoszony przez PZŻ do regat olimpijskich Edward Bryzemejster zajmuje 12 miejsce. Od tego czasu mimo olbrzymich trudności na jakie napotykało rozwijające się polskie żeglarstwo trudno znaleźć dowody na udział w pokonywaniu ich świeżo powołanego PZŻ. I tak jak dzisiaj, mimo trudności, żeglarstwo i w tym okresie rozwija się, organizowane są obozy szkoleniowe, rejsy turystyczne zarówno śródlądowe jak i morskie, powstają nowe kluby.

Mariusz ZaruskiBędący w kraju już od dwóch lat Antoni Aleksandrowicz i Mariusz Zaruski zakładają Yacht Klub Polski (YKP) z tym drugim jako komandorem na czele. Już po roku ( 1925 r)dokonują zakupu dwóch jachtów dla celów szkoleniowych: „Witeź” i „Gryf” o powierzchni ożaglowania 75 m². Od razu Mariusz Zaruski organizuje na jachcie „Witeź” rejs morski do portów Danii i Szwecji. Na Bałtyku pojawia się obok tego jachtu „Carmen” , „Jurand” i „Gryf”. Wskutek niebywałych wysiłków i olbrzymiej woli ( skądś znany nam opór materii ) Mariusza Zaruskiego powstaje w 1926 r. Komitet Floty Narodowej. To z jego funduszy zakupiono takie słynne później jednostki jak fregata „Dar Pomorza” (1900 m²) i „Lwów” (1500 m²). Dzięki m.in. wysiłkom Generała Mariusza Zaruskiego zakupiono w 1934 r. „Zawiszę Czarnego” dla harcerzy, doceniając ich prężną działalność w krzewieniu żeglarstwa w odbudowującej się Polsce z tylko 147 kilometrowym dostępem do morza. Dlatego stosunkowo szeroko rozpisuję się o tym okresie ponieważ to ludzie tamtych czasów dali impuls do tego co stało się później i wśród nich trudno znaleźć nazwiska z Polskiego Związku Żeglarskiego. To nie jest żaden zarzut, myślę, że Związek koncentrował się w tamtych rewolucyjnych czasach na tym do czego namawiamy go i teraz, czyli na żeglarstwie regatowym. Coś w historii przewija się o nieporozumieniach pomiędzy ludźmi faktycznie działającymi na rzecz tworzenia zrębów polskiego żeglarstwa a pierwszym Prezesem PZŻ Panem Józefem Klejnot –Turskim. Czyżby aż tak daleko sięgały korzenie dzisiejszych sprzeczności?

W 1929 r. kończy szkolenie żeglarskie 16-letni wówczas harcerz gdyński Władysław Wagner.
Nie wystarczyły mu bałtyckie pływania, marzył o większym świecie. Po długich perypetiach w dniu 19 marca 1932 r. wodują z kolegą jacht „Zjawa” z planami odbycia rejsu dookoła świata i już 8 lipca wychodzą w morze , pozostawiając bliskich i znajomych w przekonaniu, że to tylko rejs bałtycki. „Zjawa” nie nadawała się do rejsu wokółziemskiego o czym w pełni zdawał sobie sprawę Władysław Wagner więc pod osłoną nocy wraca do portu i porywa harcerski jacht „Zorza”. Jacht I Morskiej Drużyny Harcerskiej, przerobiony własnymi siłami z kutra badawczego Laboratorium Rybackiego. Nie był to czyn chwalebny ale ludzie niekonwencjonalni podejmują też niekonwencjonalne działania. Na nowej „Zjawie” dokonuje niebywałych wyczynów i zainteresowanych odsyłam do wyżej wspomnianej książki, która liczy prawie 600 stron a ja muszę się skracać. Dość powiedzieć, że 3 grudnia 1933 r. dotarł do Cristobal. Ta „Zjawa” nie nadawała się do dalszej żeglugi i nadchodzi nowy etap zbierania pieniędzy na nowy jacht a następnie jego remont. Pisze pamiętnik i artykuły do prasy. Kupuje nowy kadłub i zabiera się do pracy a 4 lutego 1934 r nową „Zjawę II” woduje i natychmiast zapada na ciężką chorobę. Nareszcie przychodzą pieniądze za pamiętnik i artykuł do prasy a co ważniejsze przychodzi wiadomość, że harcerze wybaczyli mu brzydki uczynek i obejmują patronat nad wyprawą. Piękny gest i ma się nijak do faktu, że musiały minąć całe wieki aby Polski Związek Żeglarski wybaczył kapitanowi Andrzejowi Urbańczykowi Jego żeglarskie wyczyny na które nie otrzymał zgody Związku. Zabroniono Mu nawet używania bandery PZŻ. A teraz już w skrócie największym. W. Wagner traci „Zjawę II” i 18 kwietnia 1936 r. ląduje na pokładzie parowca „Niagara” w Australii. Po jakimś czasie wskutek działań ludzi dobrej woli i harcerzy z kraju jedzie do Ekwadoru i tam buduje „Zjawę III” !9 lipca 1937 r wypływa do Australii i dalej trasą wokółziemską aby wreszcie 4 lipca 1939 r o godzinie 1620 przeciąć trawers Faro, który „Zjawa I” przecięła 4 stycznia 1933 r. Krąg ziemski zamknął się za W. Wagnerem a dogoniła go wojna. Służy w marynarce handlowej, dwa razy ratuje się z tonących statków. Tak więc szczęście jakie bez wątpienia towarzyszyło temu wspaniałemu żeglarzowi nie upuściło go do końca.

Następnym, który wpisał się w historię polskiego żeglarstwa był nomen – omen porucznik ułanów Andrzej Bohomolec i Jego jacht „Dal”. Postanawia na 8,5 m slupie, 45 m2 żagla pokonać Atlantyk. 5 czerwca 1933 r rozpoczyna się ten pełen trudności i niespodzianek rejs. Nie chcieli bić rekordów więc wybrali trasę pasatową a los sprawił, że droga najłatwiejsza stała się drogą przez mękę ( znowu odsyłam do książki). Szczęśliwie 11 czerwca wita ich Nowy York. Jeśli weźmiemy pod uwagę pobyt w Nowym Yorku, dojście kanałami i przez Wielkie Jeziora do Chicago na Światową Wystawę na „Dzień Polski” to efekt propagandowy tego wyczynu był olbrzymi. „Dal” zostaje wystawiona w Jackson Park obok kopii „Santa Maria” Kolumba i łodzi wikinga Eryka Czarnego. Potem jacht zostaje oddany Polsce i na pokładzie statku „Bronisław Lachowicz” ( z braku załogi) płynie przez Atlantyk. W Bremerhaven zwodowana, już z załogą wpływa po 47 latach, 20 sierpnia 1980 r. do Świnoujścia a potem do Gdyni aby ostatecznie stanąć w Centralnym Muzeum Morskim w Gdańsku.

Pierwszy polski samotnik

Samotnych polskich żeglarzy kojarzymy z takimi nazwiskami jak Andrzej Urbańczyk, Leonid Teliga, Henryk Jaskóła czy Krzysztof Baranowski. A jednak mieli oni dużo wcześniejszego bohatera. Jest nim urodzony w 1907 r. Erwin Weber w Krakowie. (Nie darmo Jerzy Kuliński czasami żartuje, że im dalej od morza tym więcej żeglarzy!) Porzucił karierę inżyniera o jakiej marzyła dla niego rodzina. Dość powiedzieć, że czytanie książek m.in. Alaina Gerbaulta niesie go na Tahiti gdzie po zmiennych losach pewnego dnia widzi w porcie Papeete piękny slup swego mistrza duchowego z napisem na rufie „Alain Gerbault”. Wynikiem tego jest przebudowany z kutra (za pieniądze pożyczone od rodziny) na oceaniczny kecz jacht „Farys”. Dzień 29 luty 1936 r. jest jedną z dat historycznych dla polskiego żeglarstwa, w tym bowiem dniu, pod polską banderą wyszedł z Papeete „Farys” z pierwszym polskim samotnikiem na pokładzie. Pełna przygód włóczęga po Pacyfiku od Tahiti przez wyspy Bora-Bora, Ratoronga, Pago-Pago, Wyspy Samoa i Fidżi aż do Auckland w Nowej Zelandii, po przebyciu 3200 mil w tym 1000 mil samotnej zeglugi, kończy się 8 listopada. Plany ponownej żeglugi na wyspy Tonga, jaką rozpoczął 1 maja 1938 r. nie powiodły się. W sztormie z 17 na 18 maja traci zegarek i musi zawracać. Po dwóch tygodniach ciężkiej żeglugi ponownie zawija do Auckland i definitywnie żegna się z jachtem i żeglugą.

Niedokończony rejs „Poleszuka”

Wielkimi krokami zbliżała się światowa zawierucha a w jej cieniu harcerze – żeglarze ciągle myśleli jak tu powiększyć swoją flotę. Kiedy na konto Kierownictwa Harcerskich Drużyn Żeglarskich wpłynęła kwota 8787 zł zebrana przez biedny poleski okręg Ligi Morskiej i Rzecznej nie zastanawiano się ani chwili i kupiono wystawioną na sprzedaż w Gdyni motorówkę przemytników o dźwięcznej nazwie „Cerra Marena” co po polsku oznacza „Kochaną Ojczyznę” ( mieli poczucie humoru ci przemytnicy). Harcerze przebudowują motorówkę na kecz. Jego wyporność wynosi 29 ton, 100 m2 żagli. Możemy sobie wyobrazić zdolności żeglugowe takiej jednostki, przerobionej z szybkiej motorówki! Jednak nie przeraziły harcerzy te zdolności i planują na tej swoistej arce dokonać rejsu wzdłuż brzegów Europy i Afryki do Ameryki. Mimo potrzeby skracania się nie mogę pominąć niespotykanego ani wcześniej ani później sposobu prowadzenia jachtu. Otóż na jachcie nie było kapitana tylko komendant organizacyjny wyprawy. ( jak oni dostali zgodę PZŻ? Czyżby w owych czasach PZŻ nie zajmował się utrudnianiem żeglarzom życia?) Funkcję kapitana pełnili kolejno członkowie wyprawy, a ważniejsze decyzje zapadały większością głosów. Może wielu współczesnych kapitanów, szczególnie tych „ortodoksyjnych” nie może sobie wyobrazić tej sytuacji ale ja, wywodząc się z harcerstwa (tego przed 1949r) wyobrażam to sobie doskonale. Do załogi należą Mścisław Wróblewski i Ludwik Walasik, w ostatniej chwili włączony śląski żeglarz Fryderyk Tomczyk oraz Julian Romotowski, który dołączył do wyprawy później. Po szczegółowy opis rejsu odsyłam zainteresowanych do źródła, tu dość powiedzieć, że wybranie tej trasy pod kątem możliwości tego jachtu oraz rozsądek i nie wykazywanie brawury zdały egzamin i „Poleszuk” kolejnymi skokami zalicza porty Europy na Bałtyku, Morzu Północnym i Atlantyku aby przeskoczyć do Casablanki, Mogadoru, Las Palmas, Dakaru i Conakry w Afryce Zachodniej. Stamtąd trasa wiodła przez Atlantyk do Georgetown w Gujanie Brytyjskiej i kolejno przez Barbados, San Domingo, Havanę do Miami i wreszcie do Nowego Yorku. Nowy York osiągnął „Poleszuk” w dniu 21 lipca. Tam przeżyli najgorszy swój sztorm na lądzie. Względy polityczne sprawiły, że Konsulat Polski w Stanach postanowił wykorzystać przybycie „Poleszuka” w celach propagandowych. Postanowiono po wystawienie jachtu na Światowej Wystawie w Nowym Yorku skierować go trasą „Dali” Bohomolca do największego skupiska Polaków, do Chicago. W ten sposób potrzeby kraju, propagandy potrzebnej dla uzyskania pomocy przed grożącym Polsce faszyzmem, położyły kres ambicjom harcerzy aby popłynąć dalej do Australii i zaliczyć okrążenie kuli ziemskiej. Wojna zastała ich 1 września w Clevelend i swiadomość tego kładła się olbrzymim cieniem na ich dalszą drogę do Chicago, gdzie ostatecznie zacumowali 18 września. Pozostawiają Tomczyka dla pilnowania jachtu a pozostali podejmują swój patriotyczny obowiązek. Na szczęście wszyscy wojnę przeżyli. Na tym kończą się dzieje przedwojennych wyczynów polskich żeglarzy, które były przedmiotem podziwu i uznania nie tylko rodaków ale i ludzi morza na świecie. Losy wojenne wielu z tych żeglarzy są wzorem patriotyzmu i poświęcenia dla Ojczyzny. Im jesteśmy winni pamięć i szacunek zawsze a szczególnie w momentach rocznicowych, jak w tym roku.

Koniec odcinka pierwszego.

Opracował na podstawie książki „Polskie jachty na oceanach”
Aleksandra Kaszowskiego i Zbigniewa Urbanyi
i własnymi uwagami opatrzył
Zbigniew Klimczak

Kategoria: /