Od redakcji: publikujemy kolejny odcinek historii żeglarstwa według Zbyszka Klimczaka. Cykl ukazuje się z okazji 80-lecia polskiego żeglarstwa. W najbliższym czasie opublikujemy cały cykl artykułow (łacznie 9). Zapraszamy do lektury!
Zniszczone przez PZŻ marzenia akademików i nieudany rejs „Josepha Conrada”
Już w 1945 r., chyba wskutek przeoczenia władz, na Bałtyk wyszły pierwsze jachty pod biało-czerwoną banderą. Natychmiast jednak ukrócono te „nieprzyzwoite” wyczyny i zapadła nad polskim żeglarstwem morskim długa noc. Październik 1956 r przyniósł pewne pozytywne zmiany i dość nieśmiało nasze jachty ruszają na Bałtyk i Morze Północne. W tych smutnych czasach historia nie notuje jakichś inicjatyw czynnego przecież Polskiego Związku Żeglarskiego. Jak zwykle pomysły na działanie i samo działanie wychodzi od młodzieży akademickiej. W Biurze Konstrukcyjnym Stoczni Gdańskiej powstaje projekt jachtu oceanicznego, tak popularnych później „stoczterdziestek”. Jacht jest drogi i aby obniżyć jego cenę trzeba znaleźć chętnych na całą ich serię. Oprócz akademików ( jacht „Joseph Conrad” ) na zakup decydują się żeglarze Jacht Klubu Stoczni Gdańskiej („Otago”), społeczeństwo Opola funduje „Dar Opola” i wreszcie PZŻ kupuje dwie jednostki (późniejszy „Śmiały” i „Jurand”).
W serię wchodzi jeszcze jacht „Jan z Kolna” ufundowany przez rybaków z „Arki”. Z wyjątkiem akademików wszyscy mieli pieniądze, to była po prostu kwestia decyzji ale oni musieli dokonać cudów aby zgromadzić potrzebne środki. I dokonali. Mając już jacht powstał pomysł zorganizowania w okresie zimowym wyprawy oceanicznej przez Atlantyk do Stanów Zjednoczonych, Kanady i z powrotem do Gdyni. Ta rewolucyjna na ówczesne czasy inicjatywa spotkała, jak to u nas bywa, obok entuzjazmu falę krytyki i niechęci w kołach decydentów. Mimo zastrzeżeń i zachowawczej postawy części członków, Prezydium PZŻ zmuszone zostało do zaakceptowania planów żeglarzy akademickich. Dopięcie wszystkich prac przygotowawczych, wyposażenia jachtu, załatwienia formalności to droga przez mękę godna osobnej książki, jaką musieli pokonać organizatorzy wyprawy. Mamy rok 1957 w którym to roku w Jamestown mają się odbyć uroczystości związane z 350-leciem osadnictwa w Stanach Zjednoczonych. Pada propozycja władz rządowych w stosunku do PZŻ aby wysłał polskie jachty na te uroczystości. Jacht s/y „Generał Zaruski” był w kiepskim stanie a i przeciętne możliwości organizacyjne władz żeglarskich sprawiły, że propozycja nie mogła być zrealizowana. Ale przecież był gotowy, piękny jacht akademicki „Joseph Conrad” a i przygotowania do planowanej i wymarzonej przez nich wyprawy były daleko posunięte. Nasz organ przedstawicielski nie zastanawia się ani chwili i zmusza organizatorów do zmiany planów, trasy i przyśpieszenia terminu wypłynięcia. Mało tego, trzeba zmienić załogę aby zrobić miejsce dla dwóch działaczy PZŻ. Odpadło z załogi dwóch akademików, którzy nie szczędzili sił i czasu przy przygotowywaniu wyprawy. PZŻ stwierdza stanowczo: albo płyniecie na te uroczystości albo nigdzie! Operatywni i zdeterminowani działacze PZŻ nie przyjmują do wiadomości nawet faktu, że jacht nie ma szans zdążenia na te uroczystości. Jacht gotowy do wypłynięcia na początku lipca 1958 r czeka na paszporty, potem dowiaduje się o wstrzymaniu wyprawy by wreszcie dostać polecenie skierowania się do Świnoujścia po paszporty. Jest 17 sierpnia a uroczystości w Jamestown odbędą się 20 – 25 sierpnia, mimo to załoga otrzymuje polecenie natychmiastowego wyjścia aby zdążyć na czas do Jamestown. Już w wielkim skrócie, jacht płynąc opracowanym przez Radę Kapitanów PZŻ trasą (sic) „ląduje” ostatecznie w Maderze. Ta Rada Kapitanów a raczej jej członkowie nigdy po Atlantyku nie pływali a jednak to oni decydowali o każdej zmianie kursu przez kapitana jachtu. W dodatku nie wiadomo kto podjął kompletnie bzdurną decyzję o wysłaniu jachtu ze Świnoujścia na kilka dni przed rozpoczęciem uroczystości po drugiej stronie Atlantyku!? To się nie mogło udać i nie udało ale można było zaliczyć pierwsze powojenne przejście polskiego jachtu przez Atlantyk i dokończenia rejsu tak jak zaplanowali akademicy. Nic z tego, passa ogłupiających decyzji trwa. Z początkiem października jacht stojący na Maderze otrzymuje polecenie skierowania się do Casablanki. Załoga obawia się, że to może oznaczać przerwanie rejsu i są plany wyjścia na Atlantyk i kontynuowania rejsu, czemu stanowczo sprzeciwiają się delegaci PZŻ będący na jachcie. Żądają skierowania jachtu do Casablanki gdzie po wielu trudnościach jacht zawija 24 października. Tam następuje początek końca. Po trzech tygodniach pertraktacji z PZŻ, błagań wręcz aby pozwolono załodze kontynuować rejs po uprzednio planowanej trasie, zapada decyzja o rozwiązaniu rejsu. Polskie piekło! Załoga ma wrócić samolotem a jacht na pokładzie polskiego statku. To inny genialny pomysł. Ktoś postanowił nie dopuścić aby akademicki rejs się odbył. Można było przecież naprawić głupią bo spóźnioną decyzję o zabraniu jachtu akademikom, żeby skierować go na wspomniane uroczystości a tymczasem bezlitośnie zniszczono wysiłek, marzenia i ambicje bardzo wielu żeglarzy w myśl hasła... żeglarstwo to MY! Od zawsze więc tak się układa, że pionierskie, śmiałe i ambitne plany załamują się wskutek dobrze nam i dziś znanego „oporu materii”. Po tej jakże wymownej „przygodzie” pozostał jednak fakt historyczny, że to ten jacht pojawił się pierwszy po wojnie na Atlantyku.
„Hermesem II” przez Atlantyk.
Wyprawa jachtem do USA na własny koszt i własnym wysiłkiem. Zorganizowana i przeprowadzona aż na miejsce w wielkiej tajemnicy. Historia budowy, pozyskania środków na jacht i wyprawę to kolejna historia zdolności organizacyjnych, uporu i poświęcenia. Zainteresowanych odsyłam do książki. Wypływają 7 września ze Szczecina na jednostce z serii „Conrad II” Kapitan Bogdan Dacko, Zbigniew Pawlak i Bronisław Rożyński. Jerzy Szałajko po operacji wyrostka robaczkowego goni ich statkiem PŻM. W trudnych jesiennych warunkach ale dość szybko pokonują mile a przedłużanie się rejsu jest spowodowane wyłącznie przez spontaniczne przyjęcia jakich doznają w wielu portach. 12 lutego 1963 r po sześciu miesiącach żeglugi cumują w porcie w Miami. Teraz dopiero spotkały ich prawdziwe trudy. Amerykanie, naród żeglarski w pełni docenił ich żeglarski wyczyn i to, że dzielny jacht, który przeszedł Atlantyk był zbudowany w Polsce. Prezydent Jonh Kennedy przekazuje telegraficznie gratulacje załodze. Prasa amerykańska rozpisuje się o tym sukcesie a polonia amerykańska ma swoje pięć minut. W Polsce jest jeden artykuł w „Życiu Warszawy”. Żeglarze wrócili do kraju 13 kwietnia witani przez żony, rodziny i przyjaciół. Czy kogoś nie przeoczyłem? Niestety nie - obecności przedstawicieli Polskiego Związku Żeglarskiego historia nie odnotowała. Koniec odcinka drugiego
Opracował na podstawie książki „Polskie jachty na oceanach” Aleksandra Kaszowskiego i Zbigniewa Urbanyi i własnymi uwagami opatrzył Zbigniew Klimczak