80 lat historii polskiego żeglarstwa - odcinek 8 ostatni

Zbyszek Klimczak

Rejsy „wzdłuż”.
Zapraszamy do zapoznania się z kolejnym odcinkiem Historii Polskiego Żeglarstwa Zbyszka Klimczaka. Kolejny, ósmy już odcinek przypamina wielki rejs s/y Gedanii od Arktyki do Antarktydy, klikajcie więcej...


Pływanie w latach 60-tych w poprzek oceanu staje się coraz bardziej powszechne i niektórzy żeglarze zaczynają spoglądać łakomym okiem na niedostępną i cieszącą się złą sławą. Północ zwłaszcza pokonanie Przejścia Północno-Zachodniego. Przejście to, usiane cieniami poległych tam marynarzy i odkrywców po raz pierwszy w latach 1903 – 1905 sforsował na żaglowcu „Gjőa” Roald Amudsen. Kapitan Dariusz Bogucki był już w Islandii, Grenlandii i na Spitsbergenie. Inni żeglarze też zdobyli dużo wiedzy i doświadczeń pływając na daleką północ. Jego i innych doświadczenia dawały dobrą zaprawę przed rejsem jaki sobie zaplanował.

A tym celem było ni mniej ni więcej jak opłynięcie obu Ameryk przez cieśninę Davisa, Archipelag Północnokanadyjski, dalej przez Cieśninę Beringa i wzdłuż wybrzeży Pacyfiku, aż po wybrzeże Antarktydy, następnie opłynięcie przylądka Horn i przez Ocean Atlantycki powrót do kraju. Takiego rejsu nie tylko w dziejach żeglarstwa polskiego ale i światowego jeszcze nie było. W ciągu kilkuletnich przygotowań przewidziano prawie wszystko, z wyjątkiem pogody i ....efektów zimnej wojny!

W stoczni powstaje jacht niezwykły „Gedania” szkuner sztakslowy, długość 20,60 m, szerokość 5,20 m, zanurzenie 2,80 m, powierzchnia ożaglowania 200m2. Starannie, w myśl zasady, że nieważne gdzie, nieważne na czym ale ważne z kim. Zabrano nawet sanie nansenowskie namioty i broń, gdyby doszło do utraty jachtu. Po krótkim rejsie Bałtyckim i dokonaniu koniecznych zmian i poprawek, załadowaniu zapasów żywności i wyposażenia, w dniu 3 lipca „Gedania” wychodzi w morze. Wcześniej otrzymuje odmowę władz kanadyjskich pod pozorem troski o ich bezpieczeństwo na próbę sforsowania przejścia północno-zachodniego. Kapitan Dariusz Bogucki opracowuje inne warianty trasy, które przewidują zawrócenie w najdalszym punkcie i posuwanie się wzdłuż wschodnich wybrzeży obu kontynentów aż do Cieśniny Drake’a, sforsowanie jej ze wschodu na zachód i otarcie się aż o Antarktydę, następnie przecinając Pacyfik po południku, przez Cieśninę Beringa okrążyć kontynent amerykański. Był i inny wariant ale ostatecznie wszystko skorygowało życie i polityka. 4 sierpnia jacht znalazł się na przedpolu Arktyki. Pierwsze zetknięcie się z lodami i awaria silnika. 28 sierpnia nad ranem rzucają kotwicę w Resolut Bay, największej osady Eskimosów i bazy w kanadyjskiej Arktyce, położonej na wyspie Cornwallis. Przez radio kanadyjczycy żądają aby „Gedania” opuściła kotwicowisko. Rzecz niespotykana w żeglarskim świecie ale to jeszcze nic. Po 48 godzinach w całej Kanadzie wrze. Jacht z kraju komunistycznego, nie wykryty przez system obronny wdarł się głęboko w wody Arktyki kanadyjskiej! Kapitan poinformował „gościnnych” gospodarzy, że jego statek potrzebuje pomocy i dlatego zawinął do tej bazy.

Kiedy 29 sierpnia Kanadyjczycy jeszcze raz poprosili o opuszczenie portu i kapitan się poddał, wychodzą w noc i śnieżycę, zdani tylko na radar bo kompas na tych szerokościach jest bezużyteczny. Płyną do Thule na zachodnim wybrzeżu Grenlandii aby uzyskać pomoc lekarską dla kontuzjowanego członka załogi. Thule to baza amerykańskich polarników i też „goscinność” sprawiła, że na ląd wyszedł tylko poszkodowany. To koniec marzeń o pokonaniu przejścia północno-zachodniego-wycofują się z Arktyki.

Kiedy „Gedania” żeglowała już na południe, wodami międzynarodowymi, znowu wybucha w Kanadzie histeria zimnowojenna. Władze kanadyjskie informują władze polskie o rzekomej akcji ratowniczej i próbują wystawić słony rachunek za nią, zresztą nie proszoną. Ten etap podróży należy zaliczyć mimo wszystko do sukcesów polskiego żeglarstwa i kapitana Boguckiego z załogą. Dotarli do 76º 33’ N, czyli tak daleko na północ jak nie zapuścił się dotąd żaden jacht. Tylko żal ściskał serca, bo pogodę mieli wyjątkowo w tym roku korzystną dla realizacji celu, jaki sobie postawili. Z przygodami kontynuują żeglugę na południe. 20 grudnia przecinają równik i w Callao przygotowują jacht do spotkania z Antarktydą. Wypływają 7 lutego i zaliczając na oceanie coś co niektórzy nazywają wywrotką, jak powiedział kapitan Bogucki, 5 marca osiągają 64º 20 ‘ S by po kilkudziesięciu godzinach rzucić kotwicę w pobliżu angielskiej bazy naukowej na Wyspie Adelajdy.

Przeżeglowali w jednym rejsie od Arktyki do Antarktydy. Przyjęcie było jak przystało na naród dżentelmenów i żeglarzy. Ze względu na atakujące lody ruszają do amerykańskiej stacji Palmer pomiędzy Wyspą Adelajdy a ziemią Grahama. Tam osiągają 68º 55’ S, gdzie dotarło niewielu żeglarzy świata a dla polskiej bandery sportowej był to rekord pływania na półkuli południowej. Pozostał już tylko powrót. Horn w nagrodę za trudy obchodzi się łaskawie. W Argentynie dostają się pod policyjny nadzór, potem startują w III etapie Operacji Żagiel i biorą udział w wielkiej paradzie 200-lecia Stanów Zjednoczonych.

9 września 1976 roku, po 14 miesiącach żeglugi, cumują „Gedanię”. Wielki rejs zakończony. Przebyli w 243 dniach pływania 32282 mile z tego w strefie gór lodowych 18 dni, i 64 dni w strefie lodów dryfujących. Szczegółowo o tej fascynującej wyprawie naprawdę warto poczytać, choćbyśmy mieli odbyć równie długi „rejs” po bibliotekach lub antykwariatach.
  Posłowie.
To nie jest podręcznik historii naszego żeglarstwa, to tylko przypomnienie z okazji 80-lecia jakie obchodził Polski Związek Żeglarski w 2004 roku. Istotnych faktów o tych, co własnym potem, odwagą i poświęceniem pisali prawdziwą historię polskiego żeglarstwa. Choć tak skromnymi środkami pragnę, szczególnie młodym żeglarzom, przypomnieć wielkie wydarzenia i oddać hołd tym wszystkim, którzy sprawili, że możemy być dumni z biało-czerwonej. Pamiętajmy o polskich drogach na Horn „Eurosa” , „Konstantego Maciejewicza”, wokół ziemskich regatach załogowych „Otago” i „Copernicusa” , „Zewu Morza”, rejsie wokółziemskim „Asteriasa”, wyprawach śląskich jachtów „Gwarek” i „Carbonia na Karaiby czy też „Karolinki” na Morze Śródziemne i Adriatyk.

Potem była „Maria” kapitana Ludomira Mączki i „Miranda” z kapitanem Zbigniewem Puchalskim na wielkim kręgu oraz kapitan Henryk Jaskóła szykujący się do samotnego okrążenia kuli ziemskiej. Były wspaniałe rejsy do Japonii kapitana Andrzeja Urbańczyka, rzekomego zdrajcy, któremu PZŻ zabronił używania polskiej bandery sportowej i nosił się z zamiarem odebrania mu patentu kapitańskiego. Były sukcesy następcy kapitana Siwca w regatach , Kazimierza Jaworskiego „Kuby”, przerwane niestety sprzedażą jego jachtu zagranicę. A szkoda, bo kapitan sławił imię polskiego żeglarza a jacht polskiego kostruktora.

Zbliżały się lata 80-te. Ludzie byli ci sami na morzu ale o ich wynikach decydować zaczęły wielkie pieniądze. Wyścigi po sławę były wyścigami stoczni i bogatych sponsorów. To są czasy wręcz współczesne, którymi się na co dzień pasjonujemy a dostęp do nich mamy o jakim nikomu się nie marzyło. Możemy oglądać zmagania w internecie jachtu będącego gdzieś daleko w rejsie lub bezpośrednią walkę jachtów na ustawionej trasie regatowej wraz z animacjami. To inny świat ale taki jest porządek rzeczy. Zresztą i dzisiaj gdzieś po świecie „włóczą” się małe, skromne jachty chorych na żeglarstwo. Ale na lądzie zaczynają w żeglarstwie dziać się rzeczy niebezpieczne. Kilka odcinków pokazuje jak dziwną i szkodliwą rolę odegrał w niektórych przypadkach PZŻ. Chodziło tam o złe decyzje, nieudolność lub zadufanie. To źle ale tak czasem bywa. Ale przed dwoma laty wystąpiłem w obronie znanego i cenionego żeglarza obrażanego w sposób niegodny przez działacza żeglarskiego. Nie wiedziałem wówczas czy ten żeglarz ma rację merytorycznie, ponieważ zrażony bezpłodnością moich wysiłków, pożegnałem się dawno z pracą działacza. Moje oburzenie wywołała brutalna, niedopuszczalna w normalnym świecie a co dopiero wśród żeglarzy, forma ataku.

Przez te dwa lata byłem uczestnikiem dyskusji co jest dobre a co złe w naszym Związku. Przez te dwa lata nie usłyszałem ani jednej wypowiedzi merytorycznej na temat poruszanych spraw ale wiele grubiaństw i wyniosłe milczenie. Komisja Morska, spadkobiercy chyba Rady Kapitanów, którzy malowali kapitanowi „Josepha Conrada” trasę przez Atlantyk, siedząc w kraju za biurkiem, poczytawszy mój artykuł w „Żaglach” na temat reformy PZŻ, uznali go za godny tylko kalumnii pod adresem autora. Żadnych argumentów, żadnej dyskusji, tylko łobuz i głupek. Z trybuny Sejmiku dumny armator jachciku ( ja tez mam jachcik i jestem dumny, więc to nie obraza) na Zalewie Zegrzyńskim, bez żenady, głośno i publicznie zasłużonego człowieka i kolegę żeglarza nazywa kłamcą! Inny działacz wysokiego szczebla bez dania racji zarzuca swojemu adwersarzowi zaocznie, bez możliwości obrony, brak kultury i dobrego wychowania, zamiast merytorycznej dyskusji. Sekretarz Generalny nie odpowiada na prośbę o przysłanie wyciągu z protokołu Sejmiku, dotyczącego tej wypowiedzi. To z kolei są następcy tych, co pozbawili harcerzy nie tylko jachtu ale i dwóch miejsc w załodze aby wsadzić swoich działaczy na pokład tegoż „Josepha Conrada”

Zestawienie tego o czym czytaliśmy w ośmiu odcinkach pełnych heroizmu i etosu dokonań polskich żeglarzy z tym co się dzieje ostatnio na lądzie musi niepokoić ludzi myślących i trzeba zadać sobie pytanie, czy na naszym olbrzymim jachcie który nazywa się „Polskie Żeglarstwo” nie pojawił się Jonasz?!

Koniec części ósmej i ostatniej
Opracował na podstawie książki „Polskie jachty na oceanach” Aleksandra Kaszowskiego i Zbigniewa Urbanyi i własnymi uwagami opatrzył Zbigniew Klimczak.

Kategoria: /