Na morzu fascynujące jest to, co za horyzontem. Właściwie nie wiadomo co tam jest, pewne, że zobaczymy jakiś ląd, do którego zmierzamy i który jest na razie wielką tajemnicą, której rozwikłanie to kawałek historii, ludzie, przyroda, wszystko to w pewnym sensie spójne, bo należy do tego nieznanego nam jeszcze miejsca.
Lubię ten czas, kiedy zbliżamy się do wyspy, najpierw namierzamy ją na pokładowej elektronice, potem dostrzegamy jej zarys, zawsze jakby za mgłą, potem penetrujemy lornetką i kiedy zbliżamy się i można już dostrzec szczegóły, budzi się niecierpliwość. Chciałoby się już tam być, dotknąć stopą tego nieznanego lądu, powiedzieć „dzień dobry” pierwszym napotkanym ludziom i z ich odpowiedzi odczuć jak nas witają – otwartym sercem czy skrywaną niechęcią. I zawsze jest trochę inaczej, nigdy tak samo. I zawsze będzie się jakieś ciekawe spotkanie, coś się wydarzy…
Nagromadziło mi się w sztambuchu tych wspomnień co niemiara i teraz, w pół wieku mojego żeglowania, pora pogawędzić. Powspominać – jeśli zechce ktoś tego słuchać.
Zbigniew Turkiewicz
Od redakcji: Zbyszek Turkiewicz ukończył Politechnikę Warszawską. Jest inżynierem budowlanym. Ma wiele pasji, ale największą od wielu lat jest żeglarstwo. Lubi opowiadać o tym, co sam przeżył na wodzie i o tym, co przeżyli inni żeglarze. Pływał na Bałtyku, Morzu Północnym i Wielkich Jeziorach Mazurskich. Na swoim 25-stopowym “Odyseuszu” opłynął Wielkie Jeziora Amerykańskie. Odbył wiele rejsów na Morzu Karaibskim i wokół Archipelagu Wysp Bahama.
Opowieści z Morza - ZJAWA - część I
Niewielka, lecz jakże ważna w tej opowieści, wysepka Beef Island otacza turkusowe wody zatoki Trellis Bay. Na środku zatoki, w odległości dwustu metrów od brzegu, na niewielkiej rafie stoi rozłożysty dom, który wraz z podwórzem zajmuje niemal połowę powierzchni tej wysepki-rafy. Wysepkę nazwano Bellamy Cay, a dom – Last Resort.
Teraz jest tam typowa restauracja dla żeglarzy, z dobrym jedzeniem, ze śpiewem przy gitarze w wykonaniu Tony Snella, właściciela restauracji i jego córki, Jessiki Bamford; oboje rozmiłowani w irlandzkiej balladzie utrzymują to wszystko w nastroju szanty, nawet dekoracje ścian i sufitów są pamiątkami z naróżniejszych jachtów, które tu dotarły. Ale Tony i jego córka nie wiedzą kto zbudował ten dom, kiedy i dlaczego tutaj, na tej skale. Mam ogromną satysfakcję, że wiem, że potrafię odpowiedzieć na te pytania…ale… to co chcę powiedzieć nie da się ująć w paru zdaniach. To cała opowieść. Myślę, że jasna i zrozumiała dla Irlandczyków, których, podobne do polskich wydarzenia i pasje rozrzuciły po świecie. To jest polska opowieść.
Dom na Bellamy Cay wzniesiono z kamienia zebranego na nabrzeżach okolicznych wysp i jest to jedyny kamienny dom na całych Karaibach. Zbudował go Władysław Wagner, Polak. Pierwszy nasz rodak, który w latach 1932 – 39 pod żaglami przepłynął świat dookoła. Na Beef Island zbudował pierwsze na Wyspach Dziewiczych lotnisko. I o tym też mało kto wie. Zatarły się ślady, już nikt nie pamięta. A warto je odgrzebać,W tej opowieœci pojawi się trzech żeglarzy: tenże Władysław Wagner, Ludek Mączka i trzeci, Austalijczyk David Walsh, który z każdym z nich próbował dopłynąć do Polski.Zaczyna się ta historia w lipcu 1932 roku w Gdyni. Z dopiero co wybudowanego portu w dalekomorski rejs wypływa jacht „Zjawa” z dwuosobową załogą. Dowodzi nim Władysław Wagner, dwudziestoletni harcerz z Gdyni, pomysłodawca całego przedsięwzięcia, oraz Rudolf Korniowski z tej samej morskiej drużyny harcerskiej im. Jana Sobieskiego. (Dwóch innych członków załogi w ostatniej chwili zrejterowało.)
Obaj z niewielkim jeszcze morskim doświadczeniem i na niezbyt doskonałym jachcie, z wielkimi trudami przepłynęli Bałtyk, Morze Północne, poradzili sobie na wodach zawsze wściekłej Zatoki Biskajskiej aż dotarli do… krańca wytrzymałości finansowych. Zatrzymali się w hiszpańskim porcie Santander. Bez pieniędzy i na mocno zdezelowanym jachcie.Jakiś tam grosz wystarczający na to, żeby nie umrzeć z głodu, złapali produkcją widokówek prezentujących jachty i żaglowce. Rudolf miał artystyczne zacięcie, a Władek najwyraźniej też coś potrafił.
W tym czasie Władek wysłał do Kuriera Krakowskiego propozycję reportarzy z rejsu z pierwszą oficjalnie podaną do Polski informacją, że jest to rejs dookoła świata. Zadziałało. Pomoc z kraju nadeszła.
"Zjawa III"
Zatrzymali się w Lizbonie, skąd wyruszają w trzyosobowym składzie, następnie w Casablance gdzie “Zjawa” przechodzi pierwszy poważny remont zafundowany przez francuską marynarkę wojenną.Do Ameryki Południowej datarli na początku czerwca 1933 roku, ale zanim dotarli do Kanału Panamskiego, dwaj załoganci, Rafał Korniowski i Olaf Frydson, który dosiadł w Lizbonie, zmustrowali z jachtu.
Prawdę mówiąc Władek powinien był zrobić to samo – “Zjawa” do dalszej żeglugi już się nie kwapiła.
Został sam, bez przyjaciół i bez jachtu, i zapewne nie było mu wesoło. Sporo miał kłopotów nasz bohater zanim ruszył w dalszą drogę. Stary, rozsypujący się jacht sprzedał. Kupił mocniejszy, ale wymagający przebudowy. Pracował, pisał, przebudowywał, wreszcie się pochorował.
Walka z przeciwnościami losu zabrała rok. Ale po burzy następuje czas pogody. Przez Kanał Panamski przeholował go… “Dar Pomorza” – ten nasz wielki, i na owe czasy nowoczesny, żaglowiec był w podróży dookoła świata, a na jego pokładzie było wielu jego przyjaciół i wszystko to, czego mu do podróży brakowało: żeglugowy osprzęt, przyrządy nawigacyjne i wałówka. Od tego momentu Władek, wyruszając na Pacyfik miał już patronat Związku Harcerstwa Polskiego, honoraria, nowego załoganta, Józka Pawlicę i nowy jacht, który nazwał “Zjawa II”. Jest już 1935 rok, trzeci rok w żeglarskiej podróży.
Pacyfik nie był łaskawy dla Wagnera. Sztormy demontują mu jacht kilkakrotnie, na poszczególne etapy wyrusza, wraca zdezelowanym jachtem, znowu wyrusza. Z trudem dociera do Fidżi i tam “Zjawa II” kończy swój żeglarski żywot. Władek wyrusza do Australii na pokładzie kanadyjskiego parowca “Niagara”, spotyka serdeczne przyjęcie miejscowej Polonii, ale po następny swój jacht wraca do Ameryki Południowej do Ekwadoru, gdzie kupno i wyposażenie kolejnej, trzeciej już “Zjawy”, jest w granicach jego możliwości. Tym razem jest to nowy, czternastometrowy dwumasztowiec, który Władek Wagner wraz z Władkiem Kondratowiczem doprowadzili do Australii.
I tu zaczyna się jakby druga część tej niezwykłej historii. Z Australii Wagner zabiera dwóch skautów, którzy zamierzają wraz z nim dopłynąć do Szkocji na Światowy Zlot Skautingu zaplanowany na sierpień 1939 roku. Jeden z nich to David Walsh, komendant skautowskiej bazy żeglarskiej, życiowy entuzjasta. Drugi to Bernard Plowright – Blue, również skaut i żeglarz. Dowiedziawszy się, że Władek jest z Polski postanowili, że dokończą z nim tę podróż. Bardzo chcieli zobaczyć kraj, który z perspektywy Australii był bardzo egzotyczny, o którym wiedzieli bardzo wiele i który, płynąc przez wiele miesięcy z Władkiem, pokochali jak swoją ojczyznę. Świadczy to dobrze o Władysławie Wagnerze, który tą swoją harcerską miłością do Ojczyzny zaraził szczególnie Davida, co przez wiele jeszcze lat będzie owocowało serią prób dotarcia do Polski, mimo dziejowych burz, które stawały naprzeciw temu pragnieniu.
Jest rok 1938, przed nimi daleka droga przez Ocean Indyjski, Morze Czerwone, Kanał Sueski, Morze Śródziemne i przez Giblartar w stronę Anglii. A do Polski? Jeszcze dalej. Wyruszyli z wielką wiarą w pomyślne wiatry. Nie wzięli pod uwagę tylko tych najbardziej nieprzewidywalnych – wiatrów historii.
Ale o tym w następnym odcinku…
Zbigniew Turkiewicz