Pływaliśmy już po Adriatyku jesienią na przełomie września i października, Maciek pływał w samym szczycie sezonu na początku sierpnia, postanowiliśmy, więc pożeglować po tym akwenie wiosną. Wybraliśmy się zatem na majówkę. Już na starcie pogoda nie była zachwycająca. Padało w Polsce, padało w Czechach, padało w Austrii i co najgorsze padało również w Chorwacji.
Dwanaście godzin podróży sprasowani w mikrobusie, wraz z osobistymi bagażami i stosem prowiantu przygotowanego na rejs. Dwie granice przekraczane w środku nocy i wreszcie wjeżdżamy do Rygi. (Był to sposób, by największych wilków morskich zmusić do "pojechania do Rygi"). Wyraźnie przeceniliśmy czas potrzebny na przekroczenie granic, bo do portu w Rydze docieramy o pierwszej w nocy. Wczesny ranek poświęcamy na zwiedzenie miasta w czasie, gdy poprzednia załoga szykuje nam jacht do oddania. Ciekawe stare miasto, łączące hanzeatycki układ ulic z mieszaną, często całkiem współczesną zabudową. Łotysze chyba wyzbyli się już swych antyrosyjskich nastrojów, bo bez oporów wybierają rosyjski jako język konwersacji. Wreszcie wczesnym popołudniem 7 września możemy oddać cumy i ruszyć na wody Zatoki Ryskiej. Kliknijcie wiecej... na stronie pełna relacja z rejsu oraz ciekawe zdjęcia.
Poniżej zamieszczamy osobistą relację Jacka Pilchowskiego z samego Annapolis. Gorąco polecam.
Niecierpliwie czekałem na ten weekend. Oglądać start do następnego etapu Volvo Ocean Race z pokładu jachtu to przecież bardzo dobre lekarstwo na zimową depresję. Prognoza pogody nie napawała jednak optymizmem. Miało być zimno i brzydko. Tym bardziej brzydko, że piekniejsza cześć załogi zdecydowała się zostać w domu.